Brzmi jak scenariusz filmu science-fiction? A jednak to prawda! Polska na poważnie wchodzi do kosmicznego wyścigu z projektem, który jeszcze dekadę temu wywołałby uśmiech niedowierzania. Rusza program Raven – nasz własny, wielozadaniowy statek kosmiczny, który ma być kimś więcej niż tylko pasywnym satelitą robiącym zdjęcia.
Zapomnijcie o prostym krążeniu po orbicie. Raven ma być aktywnym graczem, kosmicznym mechanikiem i holownikiem w jednym. Jego misja? Wykonywanie super skomplikowanych manewrów zbliżeniowych, znanych w branży jako RPO (Rendezvous and Proximity Operations).
Kosmiczny mechanik z polską flagą
Co to oznacza w praktyce? Raven, określany jako kosmiczny statek transportowy (ISTV), będzie potrafił naprawdę sporo. Jego zadania to między innymi:
- Podlecenie do innego satelity i złapanie go.
 - Transportowanie satelitów na inne orbity.
 - Wykonywanie inspekcji i potencjalne tankowanie w kosmosie.
 - Precyzyjne manewry i kontrolowana deorbitacja (czyli sprowadzanie obiektów z orbity).
 
Większość z nas wyobraża sobie pewnie sympatycznego robota, który sprząta kosmiczne śmieci i pomaga zepsutym satelitom. I słusznie, to część jego zadań. Ale jest też druga, znacznie bardziej strategiczna strona medalu.
Inspekcja może dotyczyć nie tylko naszego sprzętu. Raven będzie mógł z bliska przyjrzeć się podejrzanemu satelicie nieprzyjaznego kraju, który dziwnie „wisi” nad Polską. Z kolei deorbitacja to nie tylko usuwanie śmieci, ale też potencjalna możliwość zepchnięcia wrogiego satelity szpiegowskiego czy komunikacyjnego. To prawdziwy kosmiczny spychacz, który dosłownie oczyści orbitę nad naszym krajem.
Nie dziwi więc fakt, że w cały projekt mocno zaangażowane jest Ministerstwo Obrony Narodowej. Podobne „kosmiczne spycharki” mają już Rosja i Chiny, co mocno niepokoi Stany Zjednoczone.
Ambitny cel i napięty grafik
Zanim jednak nasz „Kruk” (bo tak tłumaczy się nazwę Raven) zacznie polowanie, musi zdać egzamin dojrzałości. Nowa faza projektu ma przygotować misję demonstracyjną Raven Demo I, której start planowany jest na 2029 rok.
To będzie wielki test. W ciągu kilku lat polskie firmy muszą zbudować statek, który udowodni swoje możliwości. Będzie musiał precyzyjnie zmieniać orbitę, podkradać się do celu i utrzymać pozycję tuż obok niego – to jak kosmiczna „jazda na zderzaku” z milimetrową precyzją. Będzie to też demonstracja zdolności do rozpoznania „satelity-celu”, co jest już prostą drogą do zastosowań obronnych.
Po co nam to? Kosmos to bezpieczeństwo
Dlaczego Polska inwestuje w taką technologię? Odpowiedź jest prosta: suwerenność i bezpieczeństwo. Na orbicie robi się niewyobrażalnie tłoczno. Mamy tam tysiące satelitów – od nawigacji (bez której nie działa GPS w telefonie) po sprzęt wojskowy. Ich utrata, czy to przez awarię, czy celowe działanie wroga, oznacza paraliż na Ziemi. Raven to nasza kosmiczna polisa ubezpieczeniowa.
Polska kosmiczna „Drużyna Pierścienia”
Takiego projektu nie da się zrobić w pojedynkę. Za programem Raven stoi konsorcjum najlepszych polskich firm i instytutów. Liderem jest warszawska spółka PIAP Space.
W skład zespołu wchodzą też m.in. Creotech Instruments S.A. (platforma statku), Łukasiewicz – Instytut Lotnictwa (napęd), Wojskowa Akademia Techniczna (segment naziemny) oraz firmy GMV Polska, AROBS Polska, Space Avengers i Zaitra. Projekt wspierają także Europejska Agencja Kosmiczna (ESA), Polska Agencja Kosmiczna (POLSA) oraz Ministerstwo Rozwoju i Technologii i MON.
Fotografia, źródło: Gemini

                    
								
								
								
								
                    
                    
                    
                    