Amerykańska armia zaostrza kurs w kwestii wyglądu swoich żołnierzy. Sekretarz Obrony USA, Pete Hegseth, wydał rozporządzenie, które w praktyce kończy erę liberalizacji przepisów dotyczących zarostu. To zwrot o 180 stopni w stosunku do dotychczasowych trendów.
Zgodnie z nowymi, surowymi wytycznymi, każdy żołnierz, który z udokumentowanych przyczyn medycznych otrzymał zwolnienie z obowiązku codziennego golenia, będzie musiał podjąć leczenie. Jeśli po upływie jednego roku kuracja nie przyniesie efektu i dyspensa będzie nadal konieczna, taki żołnierz zostanie zwolniony ze służby. Każde zwolnienie musi być teraz ściśle powiązane z konkretnym planem leczenia.
Uderzenie w mniejszości i powrót do „etosu wojownika”
Decyzja jest oficjalnie motywowana chęcią utrzymania najwyższych standardów prezencji i przywrócenia surowego „etosu wojownika”. Jednak budzi ona poważne obawy i oskarżenia o dyskryminację. Nowe przepisy najmocniej dotkną bowiem żołnierzy cierpiących na Pseudofolliculitis Barbae (PFB) – schorzenie skóry polegające na wrastaniu włosków po goleniu, co prowadzi do bolesnych stanów zapalnych.
Problem w tym, że PFB nieproporcjonalnie częściej występuje u czarnoskórych mężczyzn ze względu na specyficzną budowę ich zarostu. Dla wielu z nich zapuszczenie krótkiej brody było jedynym sposobem na uniknięcie chronicznego bólu i blizn. Teraz stają przed wyborem: zdrowie albo służba.
Dokument wydany przez Sekretarza Obrony nie precyzuje na razie kluczowych kwestii, takich jak finansowanie potencjalnie drogich terapii (np. depilacji laserowej) ani tego, czy przewidziano jakiekolwiek wyjątki, na przykład dla członków sił specjalnych.
Fotografia: źródło pixabay.com

