Wyobraźcie sobie kulinarne wyzwanie: przygotowanie pełnego, domowego obiadu wyłącznie z produktów kupionych w maszynach vendingowych. Brzmi jak szalony pomysł? Okazuje się, że w dzisiejszych czasach jest to całkowicie wykonalne. Oferta automatów w Polsce rozwija się w zawrotnym tempie i dawno już wykroczyła poza batony i kawę z kubeczka.
Chlebomat, jajomat i… ziemniaczana rewolucja
W Katowicach furorę robi chlebomat, czyli maszyna serwująca świeże pieczywo, a w Radlinie stanęło urządzenie, które wydaje całe worki ziemniaków. To jednak dopiero wierzchołek góry lodowej. Na mapie Polski znajdziemy również:
- mlekomaty,
- owocomaty,
- a nawet jajomaty.
Wielu z nas może mieć obawy o jakość takich produktów, jednak dostawcy uspokajają. Jak dowiadujemy się od osób z branży, wszystkie jaja są świeże, przechowywane w odpowiednio schłodzonych warunkach, a braki w asortymencie są na bieżąco monitorowane przez specjalne aplikacje. Skoro w Słowacji działają już seromaty, kwestią czasu jest, kiedy te rozwiązania zawitają również do nas.
Pizza o trzeciej nad ranem? Czemu nie!
Dla tych, którzy z gotowaniem są na bakier, technologia również ma rozwiązanie. Na ulicach miast coraz częściej spotykamy automaty serwujące ciepłe dania: pizzę, kebaby, frytki, a na deser – pączki. To wizja kusząca, zwłaszcza w święta czy w środku nocy, gdy nagły głód nie daje za wygraną, a dostawcy jedzenia już śpią.
Czy jednak nasze chodniki zamienią się wkrótce w wielkie strefy gastronomiczne bez obsługi? Z jednej strony to ogromna wygoda i dostępność 24/7. Z drugiej – warto zastanowić się, czy inwazja maszyn nie odbywa się kosztem małych, lokalnych sklepików i targowisk, które coraz częściej znikają z naszego krajobrazu.
Fotografia, źródło: Gemini

